wtorek, 29 lipca 2014

Rozdział 4

-Co robisz?!Dlaczego chcesz mnie związać?Przecież nigdzie się stąd nie ruszę.
-Zamierzam dopilnować, by tak się stało. 
Mimo wściekłego oporu,po krótkiej chwili miała związane ręce.Wciąż się szarpiąc,Sabrina zachwiała się w siodle.Nomada chwycił ją za ubranie na piersiach,rzucił na piasek i związał nogi w kostkach.
-Poleż tu jakiś czas.-Wziął konia za uzdę i poprowadził w stronę obozowiska.
-Co takiego?!-Zaczęła się wściekle rzucać na piasku.-Nie możesz mnie tu zostawić.
-A ja myślę,że mogę.-Spojrzał na nią brązowymi oczami i uśmiechnął się.
Poszedł do pozostałych nomadów i powiedział coś,co przywitali śmiechem.Sabrina wpadła w ostateczną furię.Szarpała więzy,kopała piasek,złorzeczyła.Przy pierwszej okazji ucieknie i odnajdzie drogę do Bahanii,a wtedy tego drania rozstrzelają.Albo powieszą.A najlepiej jedno i drugie naraz.Ojciec,choć miał ją prawie za nic,nie przepuści takiej zniewagi.Ktoś śmiał porwać jego córkę!
Wciąż wyklinając wszystkich nomadów do siódmego pokolenia,przekręciła się na piasku,by nie widzieć ogniska.Tam była woda i jedzenie,a ona wprost konała z głodu i pragnienia. Zastanawiała się,czy naprawdę ma zamiar poskąpić jej kolacji.
Jakim potworem musiałby być,żeby to zrobić?
Pustynnym potworem,odpowiedziała sobie.Dla mężczyzn takich jak on kobieta jest jedynie kolejną pozycją w inwentarzu.
-Już lepiej byłoby mi z księciem trolli-mruknęła. 
Poczuła piekące łzy,ale nie pozwoliła sobie na płacz.Nigdy nie okazywała słabości.Przysięgła,że znajdzie dość siły,by przeżyć,a potem się zemścić.Zamknęła oczy,by wyobrazić sobie,że znajduje się gdzie indziej.
Wiatr ciągle przywiewał zapachy szykowanego ogniu jedzenia,doprowadzając Sabrinę do szaleństwa.Doszło do tego,że po raz pierwszy w życiu zatęskniła za pałacem.Wprawdzie ojciec ją ignorował,a bracia jedynie wtedy,gdy chcieli się z nią podrażnić.Ale czy naprawdę było to aż takie złe?
A potem przypomniała sobie,co stało się wczoraj.Ojciec,król Bahanii,oznajmił,że zaręczył Sabrinę.Najpierw doznała szoku,potem wpadła w złość.
Gdy nieco ochłonęła,spytała:
-Nie mówisz tego poważnie,prawda?
-Ależ jestem jak najbardziej poważny.Masz dwadzieścia dwa lata i przekroczyłaś już wiek ,w którym powinnaś wyjść za mąż.
-W zeszłym miesiącu skończyłam 23-poprawiła go ze złością-Poza tym żyjemy we współczesnym świecie ,a nie w średniowiecznej Europie.,
-Wiem gdzie żyję i który mamy wiek.Jesteś jednak ,moją córką i wyjdziesz za mąż za mężczyznę,którego dla ciebie wybrałem.Jesteś księżniczką Bahanii i ten ślub ma znaczenie polityczne.
Nawet nie wiedział,ile Sabrina ma lat,a uważał,że potrafi wybrać jej dobrego męża.Dobrego?W ogóle się nad tym nie zastanawiał.Wypatrzył jakąś polityczną korzyść,dla której postanowił wydać córkę za obleśnego starucha z 3 żonami i cuchnącym oddechem.Była pewna,że taki jest jej oblubieniec.
Ojciec potraktował ją jak przedmiot,który ma swoją cenę. W tym przypadku mogło chodzić o korzystną umowę z sąsiednim państwem,sojusz polityczny zmieniający układ sił w regionie czy coś w tym stylu.Dlatego przypomniał sobie o córce,którą nie zajmował się przez 23 lata.Gdy przyjeżdżała do Bachanii na wakacje,prawie z nią nie rozmawiał,nigdy też , w przeciwieństwie do braci,nie zabierał jej w podróże ani nie dzwonił,kiedy wracała do matki,do Kalifornii,gdzie chodziła do szkoły.Jak mógł więc przypuszczać,że będzie mu posłuszna?
Nie chciała się spotykać z księciem trolli,jak w myślach nazwała wybranego przez ojca narzeczonego,dlatego uciekła na pustynię,by odnaleźć Miasto Złodziei.Nadzieje się nie spełniły,a zamiast tego została schwytana przez nomadów.Może ten książę trolli nie był jednak taki najgorszy?
-O czym myślisz?-usłyszała nagle.
Gdy otworzyła oczy,ujrzała,że przywódca nomadów stoi tuż przed nią.
-Planowałam wakacje,lecz inaczej je sobie wyobrażałam.
Odkrył głowę,a na sobie tylko bawełniane spodnie i tunikę,lecz wyglądał tak samo imponująco i groźnie.Jego sylwetka była doskonale widoczna na tle czarnego nieba.Sabrina,mimo że z całego serca nienawidziła swego prześladowcy,po prostu musiała go podziwiać.
-Masz odwagę wielbłąda-powiedział.
-Serdeczne dzięki.Wiem jak tchórzliwe są wielbłądy.
-Ach,więc coś jednak wiesz o pustyni.W takim razie co powiesz o odwadze pustynnego lisa?
-Przecież one wciąż uciekają.
-Rozumiesz więc o co mi chodzi.
Najchętniej pokazałaby mu język.
-Przyniosłem ci coś.
W tej chwili dotarły do niej wspaniałe zapachy.
-Kolacja?-starała się,by nadzieja  nie brzmiała w jej głosie.
-Tak.-przykucnął,odstawił talerz i kubek na piasek,a potem pomógł jej usiąść.-Nie wiem jednak,czy mogę ci zaufać na tyle by cię rozwiązać.
Walczyła za sobą,by nie rzucić się na talerz i nie jeść z niego jak jakiś pies,a na myśl o wodzie gardło zapiekło ją jak rana.
-Przysięgam,że nie będę próbowała uciec.
Nomada usiadł na piasku obok niej.
-Dlaczego miałbym ci wierzyć?Wiem o tobie tylko tyle,że byle pchła jest do ciebie mądrzejsza.
-Mam dość tych zwierzęcych porównań.-Sabrina zmrużyła oczy.-To prawda ,straciłam konia i wielbłąda,ale nie ze swojej winy.Kiedy zbliżała się burza,próbowałam je uwiązać,a sama owinęłam się peleryną i usiadłam w kucki.Przeżyłam dzięki zdrowemu rozsądkowi.
-I również dzięki niemu znalazłaś się tu zupełnie sama?-podniósł z ziemi kubek.-A może podyskutujemy o utracie konia i wielbłąda?
-Niekoniecznie.-pochyliła się w stronę kubka,który nomada wyciągnął w jej stronę.
Woda była zimna i czysta.Sabrina łapczywie wypiła życiodajny płyn.
Potem przyszła pora na jedzenie.Nomada podniósł talerz.
-Naprawdę zamierzasz mnie karmić?-uniosła skrępowane ręce.-Jeżeli nie chcesz mnie rozwiązać, to przynajmniej pozwól mi jeść samej.-myśl,że całkiem obcy człowiek będzie dotykał jej jedzenia,wydawała się dziwaczna i niepokojąca.
-Zrób mi ten zaszczyt-zakpił i wziął z talerza kawałek mięsa.

piątek, 11 lipca 2014

Ważne

Jeśli ktoś czyta mojego bloga,bardzo proszę o komentarze bo to wielka motywacja dla mnie i dzięki temu mam więcej pomysłów na następne rozdziały.Pisze dla was,nie dla siebie i wasza opina jest dla mnie ważna. Każdy komentarz jest moim ulubionym i za każdy dziękuję bez względu, na to czy piszecie,że podobają się wam rozdziały czy,że warto coś zmienić.Jeszcze raz proszę o komentarze pod każdym przeczytanym rozdziałem.I z góry dziękuję.Do następnego!

wtorek, 8 lipca 2014

Rozdział 3

Jednak nie przewidziała,że istnieje jeszcze inny wariant jej przyszłych losów.
-Potrzebna mi niewolnica,nie wiem jednak,czy się na nią nadajesz.
Sabrina odwróciła się gwałtownie.Słowa te wypowiedział wysoki mężczyzna z ogorzałą od słońca twarzą i błyszczącymi oczami.Uśmiechał się...czy raczej naigrawał.
-Znasz angielski-stwierdziła,jakby nie było to zupełnie oczywiste.
-Za to ty nie mówisz językiem pustyni.W ogóle niewiele o niej wiesz,a to okrutna pani.-Jego twarz spoważniała-Co tutaj robisz sama jedna?
-To bez znaczenia.-Machnęła ręką.-Może mógłbyś mi pożyczyć konia?Chcę tylko dojechać do opuszczonego domu,przy którym zostawiłam samochód.
Mężczyzna wykonał ruch głową i jeden z jeźdźców zeskoczył z siodła.Sabrina odetchnęła.A więc jej życzenie zostanie spełnione,co oznaczało,że wysłuchano jej słów.W Bahanii było to zachowanie niezwykłe.Na ogół nie zwracano uwagi na to,co mówią kobiety...
Jednak srodze się rozczarowała,bo ten,który zsiadł z konia,zerwał z jej głowy chustę.Sabrina krzyknęła,a stojący wokół niej mężczyźni zamarli bez ruchu.
Wiedziała,w co się tak wpatrywali.Chodziło o jej włosy.O długie,spływające na plecy rude loki,które odziedziczyła po matce.Zaskakujące połączenie brązowych oczu,rudych włosów i skóry o barwie miodu często zwracało uwagę.Jednak tym razem jej uroda zrobiła wyjątkowo silne wrażenie.
Mężczyźni rozmawiali między sobą.Sabrina starała się zrozumieć,co mówią.
-Uważają,że powinienem cię sprzedać-odezwał się ten,który mówił po angielsku i najpewniej był przywódcą.Ogarnęła ją panika,ale nie pokazała tego po sobie.Wyprostowała ramiona i uniosła wysoko głowę.
-Chcecie pieniędzy?-Starała się,by w jej głosie nie zabrzmiała pogarda...lub żeby przynajmniej nie drżał.
-Kiedy się ma pieniądze,życie staje się łatwiejsze.Nawet tutaj.
-A gdzie się podziała tradycyjna życzliwość i gościnność ludzi pustyni?Czyż prawo twojej ziemi nie nakazuje,byś dobrze mnie traktował?
-Dla takich głupich jak ty czasami robimy wyjątek.-Skinął na mężczyznę stojącego obok Sabriny.
Ona jednak nie dała się złapać,tylko pędem ruszyła przed siebie.Było to działanie bezsensowne,jednak Sabrina zrobiła to pod wpływem czystego impulsu.Pragnęła znaleźć się jak najdalej od tych ludzi i tylko to dudniło jej w głowie.
Natychmiast usłyszała tętent,i nim zdołała przebiec kilkanaście kroków,poczuła na sobie stalowe dłonie,które wciągnęły ją na konia.
-Dokąd się wybierałaś?
-Puszczaj!
Próbowała się uwolnić,ale jedynym efektem szarpaniny było to,że zaplątała się w poły okrycia nomady.
-Jeśli się nie uspokoisz,każę cię związać i wlec za koniem.
Czuła ciepło bijące od jego silnego ciała.Był równie nieugięty jak pustynia.Takie już moje szczęście,pomyślała przygnębiona i przestała się szarpać.
Odgarnęła włosy z twarzy,rzuciła wściekłe spojrzenie i spytała:
-Czego ode mnie chcesz?
-Po pierwsze chciałbym,żebyś przestała wbijać mi kolano w żołądek.
Szybko zmieniła pozycję,by jej opięte w dżinsy kolano przestało nękać brzuch nomady.
Słońce skryło się już za horyzontem i Sabrina zrozumiała,jak głupio zrobiła,próbując ucieczki.Dogoniłaby pewną śmierć...Miała jednak powody,by użalać się nad sobą.Była głodna,spragniona i nie wiedziała,w jakich rękach się znajduje.
-A więc jednak można się z tobą dogadać.-Głos nomady wyraźnie złagodniał.-To najprzyjemniejsza cecha u kobiety.I bardzo rzadka.
-Chcesz powiedzieć,że bijąc swoje żony,nie zdołałeś nauczyć ich posłuszeństwa?To do prawdy zaskakujące.-Popatrzyła na niego ze złością.
Nomada zmrużył oczy,ale Sabrina postanowiła się tym nie przejmować.
Miał szerokie ramiona,a jego twarz była ciemna i twarda jak skała,której kształt nadały siekające piaskiem pustynne wichury.Głowę osłaniała chusta,nie mogła więc zobaczyć jego włosów.Z pewnością były jednak ciemne i dosyć długie.Zachowywał się jak ktoś przywykły do odpowiedzialności za wiele spraw.
-Jak na kobietę,która całkowicie jest zdana na moją łaskę,zachowujesz się albo niewiarygodnie odważnie,albo niewiarygodnie głupio.
-Raz już nazwałeś mnie głupią.I to nie słusznie,gdybyś chciał wiedzieć.
-Nie chcę wiedzieć.Zresztą,jak byś nazwała kogoś,kto bez przewodnika i zapasów wypuszcza się na pustynię?
-Miałam konia i jucznego wielbłąda!
-W tym problem.Miałaś.
Spostrzegła,że pozostali mężczyźni zabrali się do rozbijania obozu.Płonęło już nawet ognisko,nad którym bujał się kociołek.
-Macie wodę?-Sabrina oblizała wyschnięte wargi.
-W przeciwieństwie do ciebie zachowaliśmy nasze zapasy.
Nie mogła oderwać wzroku od wlewanej do kociołka wody.
-Proszę-wyszeptała.
-Nie tak szybko,mój ty pustynny ptaszku.Najpierw muszę się upewnić,że znów nie odlecisz.
-Przecież dobrze wiesz,że nie mam gdzie uciekać.
-A jednak próbowałaś.
Zsiadł z konia.Zanim zdążyła zsunąć się na ziemię,wydobył ze swoich przepastnych szat linę i chwycił Sabrinę za nadgarstki.


_________________________________________________________________________________
Dużo dłuższy od poprzedniego.Życzę miłego czytania.XD

czwartek, 3 lipca 2014

Rozdział 2

Po 30 min. marszu Sabrina myślała tylko o tym,by jakimś cudem zajechała tu taksówka,po następnym kwadransie była gotowa sprzedać duszę za szklankę wody,a po kolejnym ostatecznie do niej dotarło,że zbliża się śmierć.Od pyłu i suchego powietrza piekły ją oczy,gardło bolało jak otwarta rana,a wysuszona skóra wydawała się za ciasna.
Zasnąć i umrzeć,marzyła.Znając jednak swoje szczęście,podejrzewała,że będzie konać długo i w mękach.
W promieniach zachodzącego słońca pojawiły się przed nią falujące oazy,a nawet cudowny wodospad.
Starała się jednak ignorować pustynne majaki,które wabią ku sobie wędrowców,by zeszli ze szlaku ku niechybnej śmierci.
W końcu jej oczom ukazało się kilku jeźdźców.Wyraźnie zmierzali w jej kierunku.Następna fatamorgana?
Ale przecież ziemia drży pod uderzeniami końskich kopyt!
Utkwiła rozgorączkowany wzrok w jeźdźcach.Czyżby nadchodził ratunek?
Sabrina spędziła letnie wakacje w Bahanii, u swojego ojca,by poznać życie jego poddanych.Jednak ojciec nie zadał sobie najniejszego trudu,żeby jej w tym pomóc,dlatego była skazana na wiedzę pochodzącą od służby.Między innymi dowiedziała się,że na pustyni można zawsze liczyć na życzliwość i gościnność innych ludzi.Jest to odwieczny i uświęcony obyczaj.
Sabrina chodziła jednak do szkoły w Los Angeles,gdzie dbanie o bezpieczeństwo jest sprawą podstawową.  Pokojówka jej matki wciąż jej przypominała,że nie wolno zadawać się z obcymi,a już szczególnie z mężczyznami.Co w takim razie powinna teraz zrobić?Oczekiwać pomocy czy raczej uciekać?Tylko dokąd miała uciekać?
Jeźdźcy stawali się coraz lepiej widoczni.Ubrani byli w tradycyjne galabije i burnusy,których długie poły powiewały za plecami.Sabrina rozpoznała,że konie należą do rasy hodowanej w Bahanii,specjalnie przystosowanej do życia na pustyni.
Stłumiła narastający niepokój.Będzie żyła,i tylko to teraz się liczyło.
-Witajcie!-zawołała,kiedy mężczyźni byli już blisko niej.Starała się,by jej głos brzmiał pogodnie i pewnie,ale wysuszone gardło i strach temu przeszkodziły.-Zaskoczyła mnie burza i zabłądziłam.Nie widzieliście gdzieś konia i wielbłąda?
Jeźdźcy okrążyli ją,rozmawiając w języku,którego nie rozumiała,lecz potrafiła rozpoznać.Byli to nomadowie.Nie wiedziała czy to dobrze,czy źle.
Jeden z nich wskazał na nią ruchem ręki.Sabrina nie drgnęła nawet wtedy,gdy kilku z nich podjechało tak blisko,że konie prawie jej dotykały.Gorączkowo rozważała,czy przyznać się,kim jest.Nomadowie powinni pozytywnie zareagować na imię jej ojca,poza tym przestrzegali świętego prawa gościnności.Jeżeli jednak są przebranymi za nomadów bandytami,to będą chcieli dostać za nią okup.Tak czy inaczej,jeśli przedstawi się jako Sabrina Johnson vel Sabra,księżniczka Bahanii,z pewnością zrobi to na nich wrażenie,kimkolwiek by byli.
Nie zmieniało to faktu,że na koniec mogą jej poderżnąć gardło,a ciało zostawią sępom na pożarcie. Jeśli okażą się łaskawi, zrobią to od razu,a jeśli nie,to nieco później...


Wiem,bardzo krótki,ale teraz jestem na wakacjach więc nie mam za dużo czasu.Wybaczcie!